niedziela, 11 sierpnia 2013

Nasze dzieci

Gorąco dzisiaj niemiłosiernie, po krótkim pobycie na zewnątrz, wymuszonym koniecznością uzupełnienia zapasów w lodówce, zamknęłam się w domu i nie mam zamiaru opuścić go dzisiaj powtórnie chociaż na pięć minut. Jak już się skryłam
w klimatyzowanym mieszkaniu
i stwierdziłam, że przecież - niedziela, nikt mnie nie zmusza do robienia czegokolwiek ;-)
to po zrobieniu jednak tego i owego, zaległam na kanapie i rozpoczęłam internetową prasówkę. Natrafiłam na artykuł, a właściwie na  post blogera zatytułowany: "Polacy
nie chcą rodzeństwa
dla swoich dzieci". Wgłębiłam się w tekst, który odnosi się do innego
z kolei tekstu - opublikowanego na stronie www. Fundacji Mamy i Taty "Fajnie mieć rodzeństwo". Żeby mieć własne zdanie w powyższej kwestii czym prędzej weszłam na stronę fundacji i przeczytałam... 
i oczy szeroko mi się otworzyły... Czyżbym tyle lat przeżyła w świecie ułudy.. Okazuje się, że:  

"Rodzeństwo doskonali nasze umiejętności społeczne.

Dzieci, które mają rodzeństwo lepiej sobie radzą w kontaktach z innymi ludźmi
niż jedynacy. Nawiązują lepszej jakości kontakty społeczne. Gorsze umiejętności społeczne jedynaków mogą być związane 
z nadmierną koncentracją rodziny na potrzebach dziecka."
"Dzięki rodzeństwu wchodzimy w bardziej satysfakcjonujące relacje z płcią przeciwną.
Starsze badania nad wpływem rodzeństwa na rozwój umiejętności społecznych pokazują
np. że osoby, które mają starsze rodzeństwo płci przeciwnej wchodzą jako osoby dorosłe
w bardziej satysfakcjonujące interakcje z osobami płci przeciwnej."
"Dzieci, które wzrastały w towarzystwie rodzeństwa są mniej skłonne do rozwodów
w dorosłości." 

"Dzięki rodzeństwu jesteśmy zdrowsi psychicznie.

Nastolatkowie, którzy mają siostry rzadziej czują się samotni i niekochani. Rzadziej mają poczucie winy, niskiej wartości i niepokoju niż osoby pozbawione sióstr. Nie ma przy tym znaczenia czy siostra jest starsza, czy młodsza, ani jak duża jest różnica wieku.
Posiadanie braci także jest korzystne. Badanie ujawniło, że kochające rodzeństwo sprzyja podejmowaniu dobrych uczynków (takich jak pomoc sąsiadom, czy kolegom ze szkoły)
i altruizmowi jako takiemu. Okazało się wręcz, że miłość rodzeństwa ma większy wpływ na ludzi, niż miłość rodzicielska, jeśli chodzi o gotowość świadczenia pomocy i robienia dobrych uczynków dla innych."
"Dzięki rodzeństwu unikamy znęcania się w szkole."
Zacytowałam powyżej fragmenty tekstu, jednak czytając całość złapałam się za głowę... Odnoszę wrażenie, że osoba, która popełniła tenże jest samotnym jedynakiem, zagubionym w tym naszym pięknym świecie..... Posiadam rodzeństwo (młodsze), jestem też matką rodzeństwa (dwóch córek), znam temat zarówno z autopsji jak również obserwacji moich wielu znajomych i nie mogę się zgodzić z tezami autora. Nie zauważyłam żeby moje rodzeństwo doskonaliło moje umiejętności społeczne - jako dziecko,
a w młodości również, byłam szalenie nieśmiałą osobą i posiadanie siostry i brata nie miało na moją nieśmiałość absolutnie żadnego dobroczynnego wpływu .Dlaczego dzięki rodzeństwu miałabym mieć bardziej satysfakcjonujące interakcje z osobami płci przeciwnej? Bo miałam brata? To miał być powód, dla którego swobodniej czułam się pośród innych osobników płci przeciwnej? 
Czy dlatego, że mamy rodzeństwo to unikniemy znęcania się w szkole? Czy dzięki rodzeństwu jestem zdrowsza psychicznie? Czemu ma służyć taki tekst? Ktoś liczy na to, że czytający go rodzice jedynaków nagle zapragną mieć kolejne pociechy? Tak, wiem, mamy niż demograficzny, niedługo nie będzie miał kto pracować na nasze emerytury i takie tam dalej bla, bla, bla...... A czy nikt się nie zastanowił dlaczego ludzie decydują się na posiadanie tylko jednego dziecka - albo w ogóle się nie decydują nawet na jedno? Przecież to chore. W kraju, w którym nie ma mowy  o poczuciu stabilizacji, w którym krzywym okiem patrzy się na młode kobiety szukające pracy
- bo mogą zajść w ciążę, a jeśli są już młodymi matkami będą  brały zwolnienia lekarskie gdy maluch zachoruje, w którym młodej matce bardzo trudno wrócić do pracy, w którym brakuje żłobków 
i przedszkoli (nie mam tutaj na myśli tych prywatnych - nie wszystkich na nie stać, a i głośno bywa o tym jak się tam traktuje maluchy), w kraju, w którym polityka prorodzinna istnieje jedynie w obietnicach polityków -  w takim kraju ktoś wpadł na cudowny sposób uświadomienia rodzicom ile korzyści odniesie cała rodzina jeśli zdecydują się na posiadanie większej ilości pociech. Sielanka
po prostu. 
Uśmiechnięte maluchy będą zgodnie bawić się na dywanie, a mamusia i tatuś
z łezką 
w oku będą spoglądać na swą liczną gromadkę. Nic to, że lodówka pusta, rachunki niezapłacone... Pomijam fakt, że raczej rzadko zdarza się rodzeństwu zgodnie bawić
ze sobą, że często drze ze sobą 
tzw. koty, rywalizuje o względy rodziców.. Owszem, czasami jest fajnie z siostrą z bratem, ale najczęściej są to rzadkie obrazki .Zastanawiałam się
czy może z moim myśleniem jest coś nie tak, może ja wzrastałam w nietypowej rodzinie 
i później taką samą nietypową sama stworzyłam. Na szczęście autor bloga przytacza wypowiedzi innych rodziców i odetchnęłam z ulgą :-) To jednak Fundacja Mamy i Taty skierowała niefortunnie swą energię. Może tak zawalczyłaby jednak o długofalowe działania rządzących na rzecz rodziny - o ową politykę prorodzinną, konkretną pomoc
w trudzie rodzicielstwa - pracę dla  rodziców, placówki wychowawcze, wreszcie
o nakarmienie dzieci z rodzin ubogich, o umożliwienie im lepszego startu w dorosłe życie....

ps: mój tekst rozjechał mi się totalnie i nie zamierza "zjechać się"  z powrotem ;-)


piątek, 9 sierpnia 2013

Śliczne narzędzie tortur ;-)

I już jest dziesiąty.... naprawdę, nie rozumiem dlaczego czas tak gna i dokąd.. ;-)
Siedzę teraz na "naszej" mikrokanapie, stwierdzam, że mimo włączonej klimy jest koszmarnie gorąco,           a ja zamiast wylegiwać się na plaży na Bali tkwię (razem z moją z obolałą stopą ;-)  ) w Jakarcie....
I na dodatek sama zrezygnowałam z wylotu..... Niestety, za próżność i głupotę się płaci.. bólem ;-)
Tylko tępa blondynka (brunetka w moim przypadku) zakłada diablo niewygodne buty, które notabene
już mi kiedyś wycięły taki sam numer - no, może w mniejszym natężeniu, i maszeruje w koszmarnym upale kawał drogi. Rezultat? Rany na stopach, boli jak nie wiem co :-(  I pomyśleć, że kilka dni temu przemierzyłam cudowny Lombok wzdłuż i wszerz, mokre, śliskie i ostre kamienie, które musiałam pokonać by móc napawać się widokiem Sendannggile Waterfalls, nie zmasakrowały tak moich kończyn jak delikatne, śliczne, lekkie pantofelki.... Może tym razem zapamiętam sobie skutki głupoty, a może po prostu powinnam bez głębszego zastanowienia śmignąć narzędzie tortur do kosza i najlepiej od razu wynieść do janitora..?
A jednak pomyślę, są takie seksowne.... - do następnego razu rzecz jasna ;-)
Ot, głupia baba ......











czwartek, 1 sierpnia 2013

Dzień jest stanowczo za krótki!!

Miałam w planach dzień spokojny, domowy taki... Prawie się udało, a prawie robi jednak różnicę ;-) Zaczęło się całkiem dobrze - pobudka o siódmej (żeby jednak ten dzień był nieco dłuższy), pyszne musli
na śniadanie, przegląd poczty, fb, najświeższe wiadomości. Chwilo trwaj :-) potem godzinka ćwiczeń, szybki prysznic i nagle dostałam przyspieszenia - bo trzeba szybko wyskoczyć do sklepu, bo trzeba uprać,
bo trzeba ugotować coś do jedzonka, bo na 18-ą umówiłam się z D. na siłownię, bo.... "bo-trzeby" rozmnożyły się jak grzyby po deszczu i ani się obejrzałam jak kolejny dzień pogrążył się w ciemnościach. Wobec powyższego - stanowczo protestuję !!!!! Miałam jeszcze wiele planów na ten spokojny dzień,
a tu koniec, koniec dnia. Stanowczo oświadczam, że doba powinna trwać dłużej ;-)




czwartek, 11 lipca 2013

Jestem w podróży

Jestem w podróży. Nietypowej podróży. Nie wyjechałam po to, by zwiedzać, odpoczywać, zmienić swoje życie. A jednak... Od kilku miesięcy jestem "żoną przy mężu". Pozostawiłam swoje spokojne, uporządkowane, warszawskie życie, spakowałam walizkę i po kilkudziesięciu godzinach podróży wysiadłam na lotnisku z Jakarcie. Czy jestem w podróży? Z całą pewnością TAK.
Ostatnio czytałam sporo artykułów poświęconych podróżom. Podróżom dużym i małym, i nie mam na myśli odległości jaką pokonujemy, raczej cel, który zamierzamy osiągnąć. Małe to, według mnie, te wakacyjne, mające dać nam wytchnienie od codzienności, zabiegania, pozwolić nabrać sił na kolejne miesiące, może rok .. Duże  - to te, które pozwolą nam zmierzyć się ze sobą, pokonać nasze słabości, zaspokoić ciekawość świata, odkryć to co dla nas nowe, nieznane. Swą podróż odbyły bohaterki reportażu  "Rok bez adresu" Agnieszki Litorowicz-Siegert (http://www.styl.pl/magazyn/w-swiecie-kobiet/news-rok-bez-adresu,nId,993646,nPack,2), dziewczyny, które uciekły przed rutyną, zostawiły etat - dający poczucie finansowego bezpieczeństwa, wybrały się na poszukiwanie w szerokim świecie samych siebie. Podróżuje słynna pisarka, dziennikarka Beata Pawlikowska. Jak pięknie pisze i opowiada o miejscach, w których była, o tym co widziała, jadła, czego doświadczyła. W innym stylu przybliża daleki świat Martyna Wojciechowska.. Wymieniać podróżników mogłabym długo.
Cel mojej podróży był zupełnie inny. Towarzyszenie mojej drugiej połówce, która znalazła pracę na końcu świata. Nie podjęłam pochopnej decyzji, przemyślałam to sobie dokładnie, przygotowałam się przecież
nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie (tak mi się wydawało). Cieszyłam się, że nie będę musiała zrywać się z łóżka o świcie, połykać w pośpiechu śniadania i gnać do pracy, a tam walczyć z górą upierdliwej papierologii, że nie będę musiała planować - co na obiad dzisiaj, a co w niedzielę... Nareszcie mogłam wyrwać się ze schematu. Na rok pozostawiłam nasze córki - co prawda dorosłe już dziewczyny,
ale zawsze dzieci, swoje środowisko, w którym byłam bezpiecznie "okopana", ale cieszyłam się - nareszcie zmiana, będzie inaczej. Naiwnie myślałam, że uda się żyć według utartych schematów, standardów,
a jednocześnie inaczej. Pierwsze dni boleśnie dały odczuć, że nie będzie tak samo, więcej - nie będzie tak jakbym ja chciała. Odmienne warunki narzucą swoją wolę. Obcy świat, obce widoki, jedzenie, a przede wszystkim obca kultura. Świat muzułmański znałam jedynie z literatury, o mentalności tych ludzi
nie wiedziałam zbyt wiele, może nawet nic w porównaniu z wiedzą jaką posiadam w dniu dzisiejszym.. Bywały chwile, w czasie których marzyłam żeby teleportować się z powrotem do domu. Po kilku miesiącach okazuje się, że można się przestawić - o ile oczywiście się tego chce. Można się otworzyć na nowych ludzi, pozbyć wieloletnich nawyków. Więcej - stwierdzam, że można obyć się bez wielu rzeczy, które w domu wydają się niezbędne. Zmieniłam na ten rok styl życia, nie, nie styl życia - zmieniłam swoje życie.. Nie jestem zobligowana czasowo, nie pędzę od - do. Nareszcie mam czas na zatrzymanie się, na refleksję. Oczywiście zwiedzam, zachwycam się, nawiązuję nowe znajomości, układam plany na przyszłość. Odkrywam na nowo siebie. Uczę się egoizmu (zdrowego oczywiście), marzę.. Jest mi po prostu dobrze w tej mojej podróży. Tęsknie za moimi dziewczynami, domem, ale przecież jestem w podróży, wrócę i mam nadzieje,
że nie będzie to powrót do utartych schematów, do przeszłości :-)

piątek, 5 lipca 2013

Skalpelowe szaleństwo

Wszędzie pełno Jej w internecie, na różnych portalach. Młoda, atrakcyjna dziewczyna,
która poderwała z kanap tysiące dziewczyn i kobiet. Skalpel, Killer, Turbo .. Otwarte treningi
w różnych miejscach w Polsce, relacje w TV.  Na Jej profilu na Facebooku relacje osób,
które podjęły wyzwanie, nawet zdjęcia - przed rozpoczęciem ćwiczeń i po pierwszych sukcesach. Walczą, cierpią i cieszą się. Czytam: "Tylko wtedy jesteś kompletnie ubrana, kiedy się uśmiechasz :)) Pora na dzisiejsze wyzwania!! Miłego popołudnia Mordki ", "Nie pozwól nikomu tłamsić swojego potencjału.. Nie dawaj się wykorzystywać.. Nie tkwij w sytuacji,która Cię ogranicza!! Życie jest po to aby z niego czerpać ..aby ryzykować..aby potykać się .upadać..wstawać i odnosić sukcesy.. .aby ŻYĆ!!!." Hasła, propaganda sukcesu czy pozytywna motywacja, dar przekonywania, siła przebicia?  Jednak ta piękna, wysportowana dziewczyna dociera do szerokich rzesz zakompleksionych często duszyczek. Dociera i zmusza
do opuszczenia ulubionego fotela, założenia sportowych ciuchów i ruszenia się. 
Pierwszy raz usłyszałam o Niej od mojej córki, która co i rusz odkrywa nowe sposoby
na sylwetkę doskonałą. Joga, zumba, teraz Chodakowska. Muszę przyznać, że początkowo
z pewną dozą ostrożności podeszłam do zagadnienia. Jednak dość długo już chodziłam
na siłownię, katowałam się po dwie godziny dziennie i tęsknie spoglądałam w lustra wypatrując upragnionej sylwetki.. Męczyłam się, pociłam i ... nic.. Kilogramy, fałdki, wałeczki jak były tak zostały, Zżyły się ze mną na dobre i na złe? Lekko poirytowana obejrzałam sobie w internecie Skalpel. Sceptycznie nastawiła mnie informacja trenerki, która przed treningiem zakłada opaskę holograficzno-jonową, która to współpracuje z polem bioelektromagnetycznym ćwiczącej...  Nieco infantylnie.. Cóż .. reklama.. Popatrzyłam, pokręciłam głową, odważyłam się. Spróbowałam zatem tego szaleństwa i ja - pani w wieku mmm - mocno dojrzałym już. Spróbowałam i zasmakowałam. Coś drgnęło.. niewiele, ale zawsze to już coś ;-) Pot spływa
ze mnie strumieniami, chwilami mam wrażenie, że nie, nie dam rady wykonać kolejnego powtórzenia, że czas płynie stanowczo za wolno.., ale kiedy mijają te czterdzieści trzy minuty - słyszę "Dotrwałaś do końca, jestem z Ciebie dumna" i serce mi rośnie!! Dałam radę :-)
 Mam nadzieję, że wytrzymam, że jak już drgnęło, to drgać tak będzie aż pożegnam się z moim tłuszczykiem. Niniejszym wpisałam się w szeregi "skalpelomaniaczek" ;-)

poniedziałek, 1 lipca 2013

Imbirowo....

Gorąco, bardzo gorąco... Zgodnie z zaleceniami wszelkich lekarzy, dietetyków i znawców pić należy dużo
 i to bynajmniej nie coca-coli, piwa czy kawy. Pić należy wodę. Osobiście nie należę do miłośników wody
i jest mi trudno wypić jej zalecane ilości. Toteż w mojej lodówce mieszka sobie dzbanek z wodą imbirowo- miętową. Zapomniałam dodać - z dodatkiem cytryny. Taka mikstura nie tylko nawadnia, ale i orzeźwia, dodaje energii, odświeża jamę ustną. Ma świetny smak, a na dodatek wszytko to bardzo sympatycznie
 i smakowicie wygląda w dzbanku.
Imbir (ang. ginger, indonez. - jahe) - do niedawna traktowany przeze mnie po macoszemu - nabrał ostatnio w mojej kuchni specjalnego znaczenia. To niepozornie wyglądające kłącze oprócz ciekawego, cytrusowego zapachu, posiada wiele właściwości leczniczych.  Nie tylko korzystnie wpływa na proces trawienia,
ale również pobudza układ odpornościowy organizmu, obniża poziom cholesterolu we krwi, działa przeciwbakterynie, przeciwgrzybiczo i przeciwirusowo, pobudza krążenie, zapobiega wypadaniu włosów, zapobiega łupieżowi, działa przeciwbólowo - także przy bólach miesiączkowych. Ba, nawet podnosi poziom testosteronu....
Nie są to wszystkie jego własciwości.
Staram się korzystać z jego dobroczynnego działania. Dzień rozpoczynam od herbaty imbirowej, później
- wyżej wspomniana woda. Często dodaję cieniutkie plasterki świeżego imbiru do potraw mięsnych, wspaniale wzbogaca ich smak, a  imbir i sushi.. poezja :-)

Przepis na poranną herbatę imbirową
 (porcja na jeden kubek)

4-5 cienkich plasterków obranego imbiru zalać wrzątkiem,
 po 10 minutach dodać łyżeczkę miodu i plaster cytryny.










sobota, 29 czerwca 2013

Mazurskie wspomnienia

Wczoraj buszowałam po necie, przypadkowo trafiłam na zdjęcie stanicy wodnej w Ełku. Nie sądziłam,
że jeszcze kiedykolwiek zobaczę to miejsce (niestety, już nieistniejące) chociaż na zdjęciu .. Ile wspomnień... każde wakacje i każdy ich dzień spędzony obowiązkowo w tym miejscu, "Komandor" pilnujący żebyśmy wylewali wodę z kajaków, przypływający żeglarze, gwar, ruch... to dopiero były czasy... :-)